Na ORDR II st. postanowiliśmy zapisać się w tym samym dniu, kiedy dowiedzieliśmy się, że będziemy organizować trudne, długie rekolekcje wakacyjne. Nie znaliśmy jeszcze terminu, ale wiedzieliśmy, że bez tego ani rusz. Oczywiście czas okazał się trudny (w pracy), a nasze uczestnictwo niepewne (bo chętnych było wielu). Przez kilka dni przedstawialiśmy Panu Bogu wszystkie „za”, argumentując, że jeśli nas tam nie zmieści, to te „nasze” rekolekcje mogą się posypać.
Na początku było… dziwnie. Po raz pierwszy od kilku lat nie mieliśmy żadnych zadań, żadnych posług, chodziliśmy spać przed północą i wstawaliśmy wyspani. Zupełnie nowa rekolekcyjna rzeczywistość. Ale szybko zaczęliśmy się z tym oswajać. Co więcej, czuliśmy, jak wchodzimy w ten spokojny rytm i możemy chłonąć wszystkie elementy: zarówno te w kaplicy, w czasie Namiotu Spotkania, jutrzni czy nieszporów, jak i poza nią, podczas wspólnych spotkań. Wiedzieliśmy już wcześniej, że konferencje w Krościenku mają niezwykłą wartość (polecamy wszystkim!), ale tym razem oprócz wiedzy (jakkolwiek niefortunnie to tutaj brzmi) zyskaliśmy niesamowity pokój serca, którego wcześniej nie mieliśmy. Mogliśmy wspólnie przedyskutować każde zdanie, które usłyszeliśmy, wymienić każdą myśl, która pojawiła się w naszych głowach. Mieliśmy czas, żeby wszystko sobie poukładać. I wiedzieliśmy już, że dostaliśmy to, po co przyjechaliśmy.
Największe olśnienie pojawiło się jednak ostatniego dnia na Namiocie Spotkania. Fragment z Ewangelii św. Marka o tym, jak Jezus posyłał uczniów: wysyłał ich po dwóch, żeby się wzajemnie wspierali i byli świadkami. Dotarło do nas, że nas też wysyła. Choć nie po dwóch. Po… dwoje.
Justyna i Piotr
archidiecezja krakowska