Wizyta w Filadelfii, Lake Charles i Baton Rouge
W grupie pięciu rodzin i dwóch księży wyruszyliśmy do Filadelfii na Światowe Spotkanie Rodzin z papieżem Franciszkiem. Prawie wszyscy, poza księdzem Arturem Dyjakiem z diecezji sandomierskiej, pochodzą z archidiecezji łódzkiej.
Przed przyjazdem uzgodniliśmy noclegi w parafii polskiej św. Wojciecha (po angielsku St. Adalbert) z niezwykle gościnnym proboszczem ks. Janem Palkowskim. Na kilka tygodni przed przybyciem mieliśmy przydzielone noclegi i z naszej strony wypadało tylko odmeldować się u księdza proboszcza w poniedziałek 21 września wieczorem. Przybyliśmy zatem na miejsce i od razu doświadczyliśmy legendarnej polskiej gościnności. Część z nas została w budynku parafialnym sąsiadującym z kościołem, część zaś została zabrana przez wyznaczonych parafian do ich domów. Od wtorkowego przedpołudnia mogliśmy rejestrować się na Światowym Kongresie Rodzin, ulokowanym w samym centrum miasta, kilkaset metrów od monumentalnego gmachu filadelfijskiego Ratusza. Pensylvania Convention Centre, w którym został zorganizowany Kongres, to olbrzymi gmach rozciągający się na przestrzeni kilku przecznic, gdzie ulice przechodzą pod gmachem. W głównej sali centrum kongresowego umieszczono 12 000 krzeseł. Pokazuje to skalę przedsięwzięcia i iście amerykański rozmach.
Dla przybyszów z całego świata najistotniejsze było jednak to, o czym będziemy rozmawiać podczas kongresowych spotkań. Wybitni prelegenci, zapowiadani od tygodni w mailowych newsletterach gwarantowali wysoki poziom dyskusji. Pozostawała kwestia kierunku myślenia o rodzinie: współczesnej, katolickiej i, nie ma co ukrywać, żyjącej pod silną presją zmian kulturowych.
Wspólną konkluzją uczestników Kongresu z naszej delegacji była myśl, że w bardzo wielu, jeśli nie w większości wystąpień, pojawiał się angielski termin „domestic church”, który jest tłumaczeniem łacińskiego terminu „ecclesia domestica”, czyli po polsku „domowy Kościół”. Wielu mówców, wprost lub przy okazji, nawiązywało do tego określenia powołując się na dokumenty Vaticanum II czy adhortacji św. Jana Pawła II „Familiaris consortio”. Wielu prelegentów próbowało nakreślić model dobrej rodziny katolickiej, czyli takiej, którą można nazwać „domowym Kościołem”. Co ciekawe, byli raczej zgodni, że w rodzinie powinna być obecna w różnych formach modlitwa codzienna: indywidualna (podkreślano znaczenie ojca i jego indywidualnej więzi z Bogiem), małżeńska (jako wyraz trwałej jedności i nierozerwalności związku) czy rodzinna (jako najlepsza forma katechumenatu). Wiele mówiono o życiu sakramentalnym w rodzinie, o komunikacji małżeńskiej oraz innych praktykach duchowych, które mogą wzmacniać, chronić i prowadzić rodzinę w trudnym, współczesnym świecie. Jedynie, czego trochę brakowało, to jasnego wskazania, że formacja dla małżonków realizująca wszystkie wyżej wymienione postulaty już istnieje. Realizują ją wspólnoty małżeństw sakramentalnych, takie jak Equipes Notre Dame (Teams of Our Lady) czy Domowy Kościół (Domestic Church). Swoją reprezentację na Kongresie w formie stoiska i przedstawicieli wśród prelegentów miały tylko Spotkania Małżeńskie.
Dla przybliżenia tematyki referatów warto pokazać niektóre z nich: „The Joy of the Gospel of Life” („Radość Ewangelii Życia”), „One Body: Marriages as a Model for the Church and the Church as a Model for Marriage” („Jedno ciało: małżeństwo jako model Kościoła i Kościół jako model małżeństwa”), „A Gift from God: The Meaning of Human Sexuality” („Dar od Boga: znaczenie ludzkiej seksualności”). W tych i wielu innych wypowiedziach prelegenci stawiali często trudne tezy i pytania: „gdy dzieci przestają wierzyć, trzeba pytać się nie tyle o to, co zrobiliśmy źle, tylko czego nie zrobiliśmy”, „małżonkowie powinni kochać siebie nawzajem bardziej niż swoje dzieci”, „niestety, nasze telefony są często dla nas ważniejsze niż nasze dzieci”. Tych kilka prostych, wybranych myśli pokazuje nam, że podczas filadelfijskiego spotkania nie odkryto Ameryki. Istotną wartością spotkania było jednak to, że w tak krótkim czasie, tak często i z tak wielką mocą wiary mówiono o rzeczach oczywistych. Współczesny Kościół, którym jesteśmy my, katolickie rodziny, potrzebuje prostego, czytelnego, jednoznacznego i niezmiennego przekazu katolickiej doktryny i tradycji duchowej. Nieopodal bowiem, tuż za rogiem lub przed wejściem do gmachu kongresowego demonstrowali ci, którzy lansują inny model rodziny.
Przechadzając się ulicami Filadelfii, podobno jednego z najczystszych miast Stanów Zjednoczonych (nie wszystkie ulice potwierdzały tę opinię), zastanawialiśmy się, dlaczego wybrano akurat to miasto na światowe spotkanie rodzin? Co stanowiło kryterium doboru? Wielka spuścizna historyczna z Deklaracją Niepodległości w tle i z Dzwonem Wolności w kongresowym logo? Pewnie tak, aczkolwiek idea wolności szczególnie w Filadelfii nabiera różnorakiego, często koślawego znaczenia i niepostrzeżenie przeradza się w ideę swawoli (czytaj relatywizmu). Demonstracje kobiet-księży, radykalnych protestantów uważających papieża za Antychrysta, przejścia dla pieszych w kolorach tęczy i jasno sformułowana deklaracja burmistrza (wypowiedziana w Independence Hall na kilkanaście minut przed wystąpieniem Franciszka), że w mieście tym nadal trwa walka środowisk LGTB o równouprawnienie i tolerancję – wszytko to skłaniało do refleksji, że Filadelfia, jak cała Ameryka Północna, potrzebuje świadectwa świętych rodzin. Szczęśliwie nie zabrakło ich w mieście, zwłaszcza w sobotę i niedzielę, gdy przybył papież.
Spotkanie rodzin z papieżem stało się więc wydarzeniem kontrastów. Z jednej strony śpiewające i tańczące wspólnoty neokatechumenalne z całej Ameryki (od Kalifornii po Nowy York), tysiące rodzin wielodzietnych z małymi i malutkimi dziećmi z Meksyku, Ameryki Południowej, Afryki, tysiące małżeństw w każdym wieku. Z drugiej strony przeciwnicy, prześmiewcy, szydercy, oszczercy, ateiści, agnostycy, aktywiści LGTB. Z jednej strony zbiorowy aplauz dla Franciszka, z drugiej zaś wyraźny chłód i dystans do tego, czym żyje Kościół. Z jednej strony wielkie oczekiwania duchowego wsparcia ze strony Kościoła, z drugiej zaś wyolbrzymione i nagłaśniane roszczenia wobec Kościoła, z wymaganiami zmiany doktryny włącznie. Taka była Filadelfia w tamtych dniach. Mogliśmy wyczuć, niejako zobaczyć oczami duszy, swoistą walkę duchową rozgrywająca się na skrzyżowaniach ulic.
Podsumowując pobyt w Filadelfii możemy śmiało stwierdzić, że był to wyjazd piękny i trudny. Piękny dlatego, że dotknęliśmy żywego Kościoła, byliśmy cząstką Mistycznego Ciała Chrystusa objawionego nam w tak wielkiej różnorodności i witalności. Widok żywego Kościoła buduje wiarę i nadzieję. Widok odważnych, cierpliwych i odpornych na niewygody rodzin wielodzietnych pielgrzymujących z wózkami, malutkimi dziećmi, tańczących i śpiewających na chwałę Boga – to wielka łaska. Gdy uświadomimy sobie, pomni naszych własnych doświadczeń, jak wiele trudu i pieniędzy rodziny takie musiały ofiarować, by bezinteresownie chwalić Boga swoją obecnością w Filadelfii, chylimy głowy i dziękujemy Bogu za takie doświadczenie. Jednocześnie wyjazd był trudem i ofiarą, także dla naszej wspólnoty (na poziomie krajowym i diecezjalnym), która finansowała dużą część kosztów naszego pobytu.
Jako wspólnota Domowego Kościoła, której reprezentanci przybyli nie tylko z Polski, ale także (a może przede wszystkim) z Kanady, z Chicago i Luizjany, zostaliśmy przez Boga hojnie obdarowani. W piątek poprzedzający przyjazd Franciszka, w polskiej parafii St. Adalbert, świętowaliśmy 25-lecie Domowego Kościoła z Kanady. Pomysł świętowania jubileuszu narodził się rok wcześniej podczas naszych kontaktów z przedstawicielami kanadyjskiej wspólnoty. Domowy Kościół w Kanadzie przygotował się więc do świętowania bardzo sumiennie. Piękne okolicznościowe koszulki, świetna organizacja pielgrzymki dla dwóch autokarów, jedzenie i zakwaterowanie na miejscu – wszystko grało jak w szwajcarskim zegarku. Wspólnota kanadyjska była wielkim świadectwem jedności i żywotności dla innych grup, zwłaszcza dla Amerykanów z Luizjany (ich delegacja składała się z siedmiu małżeństw). Amerykanie zobaczyli trwałą, żywotną i dobrze zorganizowaną wspólnotę, świadomą swej historii, ale i odważnie patrzącą w przyszłość. Jubileusz 25-lecia DK w Kanadzie zbiegł się bowiem w czasie z pierwszymi kręgami anglojęzycznymi w ich wspólnocie. Otwarcie na nie-Polaków stało się znakiem czasu, znakiem dojrzewania i rozwoju wspólnoty.
Nasze radosne świętowanie zostało niesamowicie wzmocnione obecnością specjalnego Gościa, którego Bóg podarował nam w cudowny sposób. Kilka miesięcy przez wizytą w Filadelfii udało się nam, zupełnie „przypadkowo”, nawiązać kontakt z kardynałem Gerhardem Mullerem – Prefektem Kongregacji Nauki i Wiary. Gdy podczas kongresu zapraszaliśmy uczestników z całego świata na mszę świętą pod przewodnictwem kardynała, rozdając ulotki z jego wizerunkiem zachęcaliśmy: „przyjdźcie na spotkanie z pierwszym po papieżu człowiekiem w Watykanie”. Niesamowite emocje towarzyszące przywiezieniu kardynała prywatnym samochodem (trzeba było go „wyrwać” z centrum otoczonego zasiekami „security” – a potem znowu tam dostarczyć) pozostaną z nami do końca życia. Z kardynałem, pełnym dostojeństwa i powagi (kardynał ma ok. 2 m wzrostu), a jednocześnie pełnym ciepła, serdeczności i braku dystansu, spotkaliśmy się najpierw w szkolnej stołówce. Normalni ludzie spotkali się w normalnej stołówce, przy stołach nakrytych jednorazowymi obrusami z plastikowymi talerzykami, kawą i coca-colą do popicia przy skromnym, pielgrzymim posiłku. Jeśli nawet kardynał był nieco zaskoczony tak wykwintną oprawą naszego spotkania, to stał się dla nas, na czas spotkania, znakiem miłości Kościoła do zwykłych, szarych ludzi. W osobnym dokumencie publikujemy treść jego wystąpienia, które osobiście przeczytał w języku polskim! Słuchający go Amerykanie, którym na bieżąco tłumaczono przemowę, byli w szoku, że tak wysoki dostojnik kościelny tak wiele i tak pięknie mówi o słudze Bożym ks. Franciszku Blachnickim i ks. Wojciechu Danielskim. Otrzymaliśmy wyraźny znak, że nasza oazowa tożsamość jest nie tylko znana i rozpoznawalna w Watykanie, ale także jest ważna i atrakcyjna dla współczesnego Kościoła powszechnego. Uwieńczeniem naszego spotkania była wspólna Eucharystia, sprawowana w języku angielskim. Ksiądz kardynał otrzymał od naszej wspólnoty pamiątkową ikonę Świętej Rodziny. Jesteśmy pewni, że zachowa ją długo w pamięci, podobnie jak całe spotkanie.
Po wielu przeżyciach w Filadelfii, nie bez przeszkód i perturbacji, już tylko w piątkę (my, ks. Artur Dyjak i dwójka naszych dzieci) przybyliśmy do Nowego Orleanu, do domu naszych serdecznych przyjaciół Davida i Kate Dawsonów. Spędziliśmy w ich domu jeden dzień, by następnie udać się na zachód Luizjany, do kolebki DK w tym stanie – Lake Charles. Jechaliśmy na spotkanie z dynamicznie rosnącą wspólnotą i biskupem ordynariuszem, który cztery lata temu zaryzykował i przyjął Domowy Kościół z pełną aprobatą. W jednej z parafii spotkało się kilkadziesiąt rodzin. Przybył więc i biskup – uśmiechnięty, rozradowany, pełen ducha radości. Dziękowaliśmy mu za spotkanie, a on dziękował nam. Z dumą patrzył na dziesiątki małżeństw przybyłych na spotkanie, na taki mały dzień wspólnoty. Gdy przypominamy sobie pierwsze rekolekcje ewangelizacyjne, na które jakimś cudem przybyło „w ciemno” 15 małżeństw i gdy teraz widzimy, jak w siedmiu diecezjach i trzech stanach formuje się ponad 170 małżeństw, to wypada tylko odmówić Magnificat.
Po wizycie w Lake Charles pojechaliśmy do Baton Rouge, stolicy stanu Luizjana, gdzie w diecezjalnym domu rekolekcyjnym, wraz z ks. Arturem, prowadziliśmy sesję o pilotowaniu kręgów. Na sesję przybyło 12 małżeństw. Niesamowite wrażenie zrobiła na nas postawa małżonków, często młodych, z małymi dziećmi, którzy nie wykazywali lęku, obaw i stresu, a jedynie ciekawość, chęć poznania nowego, chęć wejścia w głąb, zanurzenia się w źródle łaski. Fantastyczne doświadczenie młodego, spragnionego światła Kościoła, wspólnoty jeszcze młodej, niestabilnej i poszukującej, ale pełnej Ducha, pełnej Jego energii i darów, którymi może służyć. Sesja o pilotowaniu kręgów była Amerykanom bardzo potrzebna ze względu na szybki przyrost liczby nowych kręgów, które od razu należy wprowadzać na odpowiednią drogę formacji. Amerykanie zobaczyli, jak można być wiernym charyzmatowi, jak przekazywać go innym, jak samemu nie zagubić się w pułapkach współczesnego świata.
Wizyta w Luizjanie stała się dla nas osobiście wielką duchową przygodą i bezcennym doświadczeniem. Pokazała nam, podobnie jak to się stało w Filadelfii, że charyzmat Domowego Kościoła, oparty na łasce sakramentu małżeństwa, jest uniwersalny dla całego Kościoła. Ponownie, z wielką mocą zobaczyliśmy, że charyzmat ten jest rozpoznawalny i atrakcyjny dla małżonków katolickich pod każdą długością i szerokością geograficzną. Wierzymy w to i zachęcamy do takiej wiary innych, że ktokolwiek zaniesie ten charyzmat na krańce świata, jeśli zrobi to pod natchnieniem Ducha Bożego z wiarą i mocą, z wiernością i bezinteresownością, jego ewangelizacja przyniesie błogosławione owoce. Bez względu na to, czy będzie się to działo w Europie, Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Kenii, Kazachstanie czy gdziekolwiek indziej na świecie, taki jest Kościół, taki jest sakrament małżeństwa, taki jest Domowy Kościół. Tak bardzo potrzebny światu, potrzebny Kościołowi, potrzebny zwykłym, szarym małżeństwom. Jeżeli więc udało nam się przekazać Wam, Drodzy Czytelnicy, choć odrobinę naszego szczęścia i radości z pielgrzymowania za ocean, to chwała Panu! Zapraszamy Was do ewangelizacji Waszego świata – nieważne, czy Wasz świat jest obok, czy kilkanaście tysięcy kilometrów stąd.
Agnieszka i Tomasz Talaga
para diecezjalna łódzka
zdjęcia: https://drive.google.com/folderview?id=0ByM4ySMP3MkeZDNMVG5iT09RUzA&usp=sharing